poniedziałek, 31 marca 2014

Tatry - Zakopane

      Chyba wszyscy znają to miejsce a większość z Was tam była.
Jeśli o mnie chodzi to średnio lubię samo centrum miasta - jest drogo, można sobie popykać fotki z pokemonami pod Gubałówką (jakaż piękna pamiątka... taka regionalna...), możemy też kupić żurawinę z Łowicza bez etykiety za podwójną cenę...Marzenie!!! Jest jednak kilka miejsc, które lubię odwiedzać jak np. Gubałówka - wjeżdżamy kolejką linową na jej szczyt, na górze możemy wypić piwko, grzańca, usiąść przy stoliczku z pięknym widokiem na Giewont, pozjeżdżać na torze saneczkowym a nawet zwiedzić Bacówkę (czyli kupić świeżego oscypka co w przypadku Zakopanego wcale nie jest takie oczywiste). Stąd spacerkiem na Butorowy Wierch (ok 1,5km) i kolejką krzesełkową w dół. Zjeżdża się dość długo dzięki czemu możemy odetchnąć w ciszy. Wracamy chodniczkiem pod Gubałówkę.

      Skocznia to średnia atrakcja, po prostu jest to okazja na zobaczenie co skoczkowie widzą stojąc w progu. Nie bardzo możemy poczuć adrenalinę bo na samą skocznię nie da się wejść ale niedaleko skoczni znajduje się wejście do Tatrzańskiego Parku Narodowego z drogą na Siklawicę w Dolinie Strążyskiej. Droga jest łatwa i dość krótka - polecam mało aktywnym (spacer - 30min). W drodze polana ze schroniskiem, w którym możemy zjeść dobrą zupę lub napić się ciepłej herbaty z konfiturą.


      Zgłodnieliście?
Mam dla Was dwa miejsca na dobry posiłek.
Pierwszym jest Obrochtówka (znana wiadomo z jakiego programu...) - bardzo dobra kuchnia w przystępnej cenie, miła obsługa i fajne, ciekawe menu.
Drugim miejscem jest Dobra Kasza Nasza - różnego rodzaju kasze z dodatkami zapiekane w piecu w niskiej cenie ,zdrowy posiłek, kasze tam przygotowywane są na prawdę pyszne. 

Na zakończenie oczywiście Kasprowy Wierch....
Wjeżdżamy kolejką linową ale w kabinie. Pierwszy odcinek lajtowy za to drugi, ciekawszy, bardziej stromy oczywiście. Możemy dojrzeć gdzieniegdzie kozice górskie. Jak dla mnie to super atrakcja a bilet w obie strony oscyluje w granicach 50-ciu złotych. Na szczycie jest cudownie...wiadomo, że trzeba zobaczyć! Widoki niesamowite, powietrze rewelacyjne, no coś pięknego. Tego nie można przegapić!






środa, 26 marca 2014

Tatry - Bania


  Weekend w górach...



   

       Jedno z tych miejsc, do których wracam regularnie - Tatry. Dokładnie Białka Tatrzańska :)
Nie ulega wątpliwości, że na okolice Zakopanego należy sobie zarezerwować więcej niż jeden dzień. Będąc w Białce zawsze nocujemy w tym samym miejscu, ceny są niskie, gospodyni uprzejma i lokalizacja idealna (pod warunkiem, że jesteście zmotoryzowani). Zaledwie 2km  dzielą nas od basenów termalnych Bania a wyjazd do Zakopca bez skorzystania z term nie miałby sensu. Bilety nie należą do tanich ale na basenie spędzić można cały dzień. Ja polecam wykupić karnet na strefę cichą, automatycznie obejmuje strefę głośną, w której możemy się wyszaleć na zjeżdżalniach i innych atrakcjach wodnych. W strefie cichej dominują wszelkiego rodzaju masaże i bicze wodne, zarówno wewnątrz jak i na zewnątrz budynku.

     Jestem fanką sauny więc zawsze oceniam basen przede wszystkim pod względem jakości tej strefy. W tym przypadku jest nietekstylna ale otrzymamy przy wejściu ręcznik. Poza tym interesuje mnie czy znajdzie się tam miejsce na odpoczynek w ciszy, czy jest wystarczająca ilość masaży i czy zapach nie drażni nosa. Tutaj te oraz pozostałe wymagania są spełnione dlatego jest to jedno z moich ulubionych miejsc "wodnych". Niewątpliwie ogromnym plusem jest krajobraz, siedząc na dworze w basenie rozciąga się widok na tatry :)


Fajną sprawą jest też to, że Bania znajduje się przy Kotelnicy, na którą możemy wjechać wyciągiem lub wejść pieszo i np. zjeść coś w schronisku lub napić się piwka na szczycie. W zimie prosto ze stoku możemy wskoczyć do sauny. Mega plus. Zdecydowanie polecam zwolennikom spędzania wolnego czasu w wodzie, można tutaj spędzić cały dzień i się nudzić :D

sobota, 22 marca 2014

Weekend!


      Prace ogrodnicze, spotkanie ze znajomymi, pełen relaks...

      Kolejne miejsce z listy "must visit"



Miłego wieczoru wszystkim!!!

środa, 19 marca 2014

Zwardoń


Uspokoić umysł...


      Nadszedł dzień, w którym zdecydowaliśmy się zostawić kluczyki od samochodu w domu i ruszyć z plecakiem na dworzec PKP. Relaks w pełnym tego słowa znaczeniu zaczyna się dla mnie w momencie własnie porzucenia czterech kółek. Z dworca w Tychach mamy bezpośrednie połączenie do Zwardonia czyli naszej dzisiejszej wycieczki. Spakowaliśmy prowiant, Gorzki czasoumilacz i ruszyliśmy :) 
Już w pociągu totalnie się wyluzowałam mimo tego, że nie było miejsc siedzących i musieliśmy spocząć na podłodze między rowerami współpodróżnych. Sam Zwardoń jest wiochą i oprócz Rachowca niewiele tam atrakcji ale warto się wybrać chociażby ze względu na Rachowiec właśnie. Ze stacji kolejowej szliśmy króciutko i już w pobliżu wyciągu orczykowego zaczęło się podejście. Bardzo delikatne - polecam mniej aktywnym. Jeśli wybierzecie się w dobrym momencie traficie na las jagód i jeżyn :) Jeszcze chwilka...
Tak odpoczywamy na szczycie :D


Taras widokowy:


Wrzosy są dosłownie wszędzie, krajobraz przepiękny...
Zapach mchu i iglaków miesza się w powietrzu...




Po drodze robimy sobie kilka postojów na odpoczynek, posiłek i inne przyjemności, między innymi wizualne :) Wszakże po to tutaj przybyliśmy. Zdecydowaliśmy się na zejście z drugiej strony góry i tym samym wylądowaliśmy w Soli :) Idziemy wzdłuż drogi niecałe 4km i znajdujemy małą stację PKP, z której wracamy do domu...niestety....ale na pewno jak tylko znajdę chwilę, poszukam kolejnego miejsca na wyjazd :) dłuższy lub krótszy...nieważne :)

Uczestnicy: 2
Trasa:         200km
koszt:          tyle co za bilet :D

poniedziałek, 17 marca 2014

Londyn c. d....c. d.

Dzień III


      Dzisiaj spokojniejszy dzień, z mniejszą ilością kilometrów do przejścia :)
Żartowałam... W tym mieście żyje się szybko i intensywnie, takie są też wycieczki po nim.
Zaczynamy od Natural History Museum, moim zdaniem jednej z najciekawszych atrakcji Londynu.
Ceny są zróżnicowane w zależności od tematyki wystawy a jest ich dość sporo, można wybrać się też na panel dyskusyjny w interesującej nas dziedzinie (godziny wieczorne również wchodzą w grę), pokazy i wystawy zdjęć a także na zajęcia np. pokonujące arachnofobię. Wchodzimy na konkretną godzinę, ja polecam zarezerwować sobie bilet przez internet wtedy możemy idealnie zaplanować dzień.

      Wskakujemy w metro i ruszamy na spotkanie postaciom legendarnym i historycznym, celebrytom, gwiazdom filmowym, gwiazdom sportu i muzyki, członkom rodziny królewskiej w słynnym Madame Tussauds Museum, za 23F (jeśli kupicie bilety przez internet - wchodzicie bez kolejki). Niektóre postaci wyglądają jak żywe a niektóre jak z plastiku...sami oceńcie czy warto. W pobliżu Muzeum Sherlocka Holmes`a dla zainteresowanych oraz zoo :D.

      Między tymi dwoma muzeami znajduje się Hyde Park - słynny Park Królewski, w którym co niedzielę rano "aktywiści" wygłaszają słowo, każdy ma prawo wyrażenia swojego zdania pod warunkiem nie obrażania rodziny królewskiej. Warto się wybrać i posłuchać :) Na pewno jest to super miejsce na spacer :) Gdy przejdziecie już cały Hyde Park znajdziecie się w najbardziej zwariowanej i kolorowej dzielnicy tego miasta - Camden Town. Tutaj nikogo nic nie zdziwi ani nie zaskoczy, możecie w camden kupić dosłownie wszystko!!! Szczególnie na słynnym Camden Market. Pomarańczowe afro, buty na 30cm platformach, skórzane kombinezony - na tutejszych ulicach to norma. W tym miejscu poczujemy się jak oderwani od rzeczywistości - gwarantuję.
 Stąd ruszamy linią Northern na Leicester Square.

źródło: wikipedia

      Teraz czas na pełen relaks. Leicester Square (czyt. Lester) - miejsce światowych i brytyjskich premier filmowych, można się tutaj umówić na kawę lub pyszne lody (lodziarnia Haagen Dazs) ,przeżyć chiński nowy rok lub uczestniczyć w corocznym jarmarku świątecznym. Oprócz klubów, siedziby radia i słynnych kin Odeon znajduje się tu kasyno - każdy znajdzie coś dla siebie :D 














                      źródło: wikipedia


      Zbliża się wieczór więc ruszamy obowiązkowo na Soho - dzielnicę West End gdzie kaczki z rożna są bardziej popularne niż fish&chips, co 3 kroki klub, pub lub dyskoteka, nazywana też dzielnicą czerwonych latarni. W samym centrum na Gerard Street mieści się serce Chinatown z licznymi orientalnymi restauracjami. Dzień możemy zakończyć imprezką własnie w tej dzielnicy :)

źródło: wikipedia

Punkty do Google Maps:

- South Kensington
- Hyde Park Gate
- Baker Street
- Camden Town
- Leicester Square
- Gerard Street

      To są miejsca, które ja chętnie odwiedziłam i które najbardziej utkwiły mi w pamięci.
Rozpisałam plan na 3 dni ale oczywiście w Londynie jest tyle atrakcji, że można sobie rozpisać te wycieczkę nawet na 2 tygodnie, bo zawsze jeszcze coś po drodze znajdziemy ciekawego.
Na pewno jeszcze wybiorę się do Londynu :) Chociażby po to, żeby pokazać go mężowi :D
Weekend miałam mega zajęty dlatego zapomniałam o cotygodniowym zdjęciu must visit, a oto i ono:


A wy macie jakieś marzenia związane z podróżowaniem? jakie miejsca Was interesują? Zastanówcie się przed snem...

piątek, 14 marca 2014

Londyn c.d.


Dzień II - dzień z DLR



      Kolejny dzień proponuję zacząć od Parku Greenwich i obserwatorium. Widoki są cudne tylko pamiętajcie, że pogoda musi sprzyjać :) Greenwich poznałam mieszkając w Clapham Common, jest to dość daleko od centrum ale okolica wspaniała, w pobliżu doki i dużo zieleni. Jeśli chodzi o obserwatorium to pewnie kojarzycie, że kręcono tutaj sceny do ekranizacji powieści Dana Browna. Pokazy są tematyczne więc możemy wybrać coś dla siebie a ceny biletów kształtują się w granicach 15F.


źródło: wikipedia


 Najlepszym środkiem transportu w L. jest zdecydowanie DLR czyli prawie w pełni zautomatyzowana linia tramwajowa. Składy poruszają się bez maszynisty, jeśli będziecie mieli szczęście i usiądziecie tuż przy przedniej szybie czekają Was niezłe wrażenia :) Z Parku ze stacji Greenwich proponuję wybrać się właśnie tą linią na Canary Wharf - businessowe centrum miasta. W wypasionych wieżowcach można zrobić zakupy, zjeść lunch lub napić się kawy. To business centre leży w dokach i dzięki  temu można odnieść wrażenie, że drapacze chmur stoją w wodzie, cudo :D Wiele restauracji położonych jest właśnie na wodzie :)

źródło: wikipedia


  Stąd DLR-ką jedziemy na stację Tower Gateway i już jesteśmy przy Tower Bridge, tuż obok Twierdza Tower, którą koniecznie trzeba zwiedzić!!! Koniecznie też odbądźcie spacer wzdłuż Tamizy, nalepiej w stronę właśnie London Bridge :)  Polecam wybrać się w tę część miasta wieczorem, większy efekt i przyjemność ze zwiedzania, szczególnie jeśli chodzi o mosty (często mylone Tower Bridge - ten zwodzony, słynny z dwiema wieżami i London Bridge - ładnie podświetlony leżący naprzeciw). Po dwóch stronach London Bridge znajdują się stacje 4 lini metra więc dostaniecie się stąd praktycznie wszędzie :)














źródło: wikipedia


Punkty do google maps:

- Greenwich (DLR)
- Canary Wharf (DLR)
- Tower Gateway (DLR)
- London Bridge (jubilee,northern); Monument (circle,district)


czwartek, 13 marca 2014

Londyn


      Miasto bardzo bogate historycznie i kulturowo, do którego przybyłam pod koniec września i zostałam w nim przez ponad rok. Podzielone na 6 stref z ponad dziesięcioma liniami metra sprawia wrażenie ogromnej metropolii, w której spacerowanie nie ma sensu bo wszystko jest "za daleko". Jest to bardzo mylne wrażenie i zapewniam, że w wielu przypadkach z jednej atrakcji turystycznej do drugiej można dostać się na nogach :) Pierwszym miejscem, w którym mieszkałam było Leytonstone. Obskurne i ponure, poza kilkoma sklepami i lokalizacją (III strefa) nie mające praktycznie niczego do zaoferowania mieszkańcom. Przypadkiem znalazłam pracę w centrum Londynu i to w zasadzie zaważyło o przedłużeniu pobytu w Anglii ponieważ z założenia miałam tam mieszkać maksymalnie kilka miesięcy.

Dzień I


     Dzięki pracy w Covent Garden (I strefa) poznałam te ładniejszą część miasta już na początku.
C.G. jest naprawdę ładnym miejscem, przy samej stacji metra znajduje się market, w którym możemy zrobić zakupy a sezonowo trafić na kolorowy jarmark tematyczny.

źródło: Wikipedia

Dzielnica obfituje w sklepy oraz różnego rodzaju restauracje z kuchnią z każdego zakątka świata. Jest w czym wybierać. Jeśli ktoś jest tutaj pierwszy raz na pewno ilość i różnorodność sklepów zrobi na nim ogromne wrażenie. Proponuję przejść się w dół na King Street, jest to kontynuacja alei "shop&go".
proponuję zajrzeć do restauracji Food for Thought, co prawda jest wegetariańska ale serwuje pyszną i niedrogą kuchnię, skuście się na rewelacyjną quiche! nie będziecie żałować!!! Neal Street ma kilka urokliwych zakamarków, w których warto przycupnąć na moment i przemyśleć plan dalszego zwiedzania :)
Takim kątem jest Neal`s Yard, zresztą oceńcie sami.

źródło: tripadvisor

Po chwili relaksu ruszamy w dół ulicy. Mijamy mleczarenkę, od unikatowych butików może rozboleć głowa.
Buty, ubrania, biżuteria, kosmetyki - jest tutaj dosłownie wszystko!!! Stąd do Oxford Circus jest praktycznie 5 minut drogi pieszo także nie warto tracić czasu na metro a po drodze Starbucks i najlepsze Fish&Chips in da town. Warto jednak zaopatrzyć się w Oyster Card jeśli planujemy zwiedzanie kilkudniowe, Londynu zresztą nie da się zwiedzić w krótszym czasie :) Sama Oxford Street nie zrobiła na mnie wrażenia, w Covent Garden jest dużo więcej atrakcji.
Idąc w drugą stronę od C.G. wzdłuż ulicy King Street trafimy ostatecznie na Trafalgar Square, czyli miejsce bardzo popularne w UK. Spacerkiem 8 minut. Ze skweru roztacza się piękny widok na Big Ben, kolejne miejsce na miły odpoczynek tym razem przy kawie :) Dla wielbicieli sztuki National Gallery na miejscu.


Stąd już tylko 10 minut spacerkiem wzdłuż Tamizy pod Parlament a być w Londynie i nie zobaczyć tego budynku - lipa. Szczególnie, że po drugiej stronie rzeki, w połowie drogi, London Eye czyli w miarę nowa atrakcja miasta. Ceny wjazdu dość wysokie dla przeciętnego Polaka (ok. 30F) ale widoki pewnie bajeczne. Jeśli siły nas nie opuściły to 200 m od Parlamentu znajduje się Opactwo Westminster a od tego cuda spacerkiem kilometr dalej - Buckingham Palace. Całodniową wycieczkę można zwieńczyć wizytą w Muzeum Nauki - polecam jest bardzo fajne a bilety w cenie ok. 20F. Wystawy są tematyczne więc można sobie zaplanować wizytę w dzień, w który tematyka jest dla nas interesująca. Dla fanów shoppingu meta w Harrods`ie :D  Trasa, którą opisałam wyżej jest naprawdę fajna, można ją zacząć od Oxford Street, jeśli kogoś interesuje lub od Covent Garden.

Podaje punkty do Google Maps:

- Oxford Street
- 31 Neal Street
- Covent Garden Market
- Trafalgar Square
- London Eye
- Parliament London
- 10 Downing Street
- Abbey Westminster
- Buckingham Palace
- Harrods
- Science Museum London

Niecałe 10 km spaceru, dzień w pełni wykorzystany :)
Jutro plan na drugi dzień.
:D







   




wtorek, 11 marca 2014

Sycylia


      Wiem, że na samym początku mojej przygody z Blogiem deklarowałam, że nie będę opisywać moich wyjazdów "za chlebem" ale zmieniłam zdanie i chciałam Wam troszkę przybliżyć kulturę i atrakcje miejsc, w których mieszkałam. Dzisiaj napisze troszkę o Sycylii a dokładniej o Santo Stefano di Camastra - miejscowości i gminie w północnym regionie wyspy.
P.S. kobieta zmienną jest...

      Do pracy na tę wyspę wybrałam się z trójką znajomych tuż po maturze i spędziliśmy tam ponad
trzy miesiące. 30 godzin autokarem, kilka godzin czekania na prom, przeprawa i ostatecznie dojazd pociągiem okazały się męką. W Mesynie wysiedliśmy z autokaru wieczorem więc nie dokuczał nam upał natomiast wysiadając z klimatyzowanego, ku naszemu wielkiemu zdziwieniu, pociągu dostaliśmy 35-cio stopniowym podmuchem powietrza w twarz, o 5 rano!!!!
W  hotelu, w którym mieliśmy załatwiony etat, znaleźliśmy się koło godziny 6 rano a szefostwo zarządziło, że pracę rozpoczniemy od razu czemu sprzeciwiliśmy się na samym początku i dzięki czemu mieliśmy pierwszy i ostatni w ciągu całego pobytu wolny dzień. Pokój mieliśmy wspólny z dwoma piętrowymi łóżkami i łazienką w wyodrębnionym na terenie obiektu budynku dla pracowników. Warunki takie sobie. Mieliśmy zagwarantowany darmowy nocleg oraz wyżywienie i wypłatę rzędu 500E. Nie ukrywam, że nie byłam zachwycona wysokością wynagrodzenia ale biorąc pod uwagę miejsce pracy czyli Sycylię oraz to, że za nocleg oraz posiłki nie musieliśmy płacić to jak na maturzystę nie było tak źle, szczególnie, że było to 9 lat temu. W zasadzie bardziej zależało mi na tym żeby zobaczyć południowe Włochy niż aby przywieźć pieniądze do kraju.

      Sam hotel usytuowany nad brzegiem morza jest bardzo ładny, posiada basen oraz osobny budynek - pizzerię - restaurację, gdzie serwują pyszne jedzenie. Jest też dość drogi. Oczywiście nam nie wolno było korzystać z basenu poza jednym wieczorem, na którym na zakończenie wakacji grał dla nas DJ. Posiłki dla pracowników nie były zbyt urozmaicone ale niektóre przypadły mi do gustu, np. grillowana melanzana (bakłażan), bardzo popularna we Włoszech lub tradycyjna pizza na cienkim cieście z sosem pomidorowym i serem, wypiekana w piecu opalanym drewnem, doprawiona jedynie posiekanymi papryczkami jalapenos w oliwie (już przez samego konsumującego) bez porównania ze spolszczoną wersją tego dania. Risotto frutti di mare i spaghetti pomodoro, pycha!!!
Oczywiście ulubione piwo Peroni :D No i niebiańskie tiramisu con la fragole...(truskawkowe tiramisu) po prostu cudowne...  Włosi jedzą natomiast bardzo niedobrą jajecznicę, wysuszoną kompletnie na wiór. Nie znali takiej jak my jemy dopóki im nie przygotowałam, kucharzowi bardzo smakowała i powiedział, że wcześniej nigdy się z taką nie spotkał...hmm....dziwne...ale jaki komplement, usłyszeć od profesjonalnego kucharza, że przygotowałam coś smacznego - urosłam :D
Nie korzystałam z usług lokalnych restauracji ale zauważyłam, że w każdej można kupić coś co wygląda jak mięsno-warzywna kulka i zdecydowałam się spróbować....wrażenia smakowe - średnie....jak wyglądało tak smakowało tylko, na dodatek marnie doprawione... Poniżej bakłażan z piekarnika - pyszny.




      Wracając do pracy.
Rzucano nas to na pokoje, to na kuchnię, raz byłam kawiarką, raz kelnerką a jeszcze innym razem barmanką. Jednym słowem byliśmy od wszystkiego :) Po sprzątnięciu śniadania i przygotowaniu serwisu do obiadu mieliśmy chwilę dla siebie którą wykorzystywaliśmy na poznanie miasta. Tak samo było między obiadem a kolacją, po kolacji było już niestety późno i wyjścia po godzinie 22 zdarzały się rzadko. Samo miasto tętni życiem własnie po 22 :) Żeby dostać się do centrum musieliśmy pokonać kilkadziesiąt wąskich, kamiennych schodów w górę i nie ukrywam, że było to dość wyczerpujące w tym skwarze i trwało około 25-ciu minut. Po wejściu na szczyt czeka nas niesamowity widok, dla którego warto się wspinać każdego dnia :) i przy okazji tracić mnóstwo kalorii...



     

      Via della Palme czyli promenada z przepięknym widokiem na okoliczne wioski, wzniesienia oraz autostradę biegnącą między nimi. Północny rejon Sycylii słynie głównie z wyrobów ceramicznych w związku z czym pełno tutaj fabryk oraz zakładów produkujących pełny wachlarz gadżetów oraz przyborów kuchennych z tego własnie materiału. Sklepiki z całą gamą ceramicznego asortymentu można tutaj spotkać na każdym kroku, przypominają o zaopatrzeniu się w pamiątkę typową dla tego regionu. Znajduje się tutaj nawet muzeum ceramiki. 

      Samo miasteczko nie jest duże więc warto je obejść pieszo i poznać każdy zakamarek. W jednej z uliczek, w trakcie spacer, napotkałam otwarte szeroko drzwi do kuchni, dodam, ze nie było chodnika a tuż przed drzwiami jeździły samochody, pomieszczenie było całe z kamienia a w środku uśmiechnięta Pani przygotowywała obiad rodzince, pomachała mi a ja z pozytywną energią ruszyłam dalej. Nie minęło 20 minut gdy starsza Włoszka siedząca na krześle przed swoim domem, skrywająca się przed słońcem w cieniu wiszącego nad nią balkonu, zaczęła się mnie o coś wypytywać. Łamaną "włoszczyzną" zaczęłam dukać, chcąc być uprzejmą wysłuchałam o jej rodzinie i pracy, którą zakończyła wiele lat temu, o spokojnym życiu jakie prowadzi w Santo Stefano,poczęstowała mnie lemoniadą i nim się spostrzegłam minęła godzina. Naprzód! Wszędzie kamieniczki, domy z kamienia i? pozamykane sklepy. W końcu sjesta czyli przerwa między 13 a 17 na leniuchowanie i plażowanie. Wszędzie ciasne ulice, gdzieniegdzie dzikie drzewa pomarańczowe i cytrynowe, co jakiś czas figowe czyli te, które dają moje ulubione owoce :) Niestety na drugi dzień z zerwanych fig robiła się dziwna masa więc nie dało się zbierać na zapas. Kilkanaście schodków wyżej mały market z lokalną żywnością - jedyny czynny w tych godzinach. Zaopatruje się więc w zimny napój, jakiś jogurt, bułkę i spaceruję dalej. We wschodniej części miasta kolejny taras widokowy, co prawda mniej atrakcyjny niż ten zachodni ale też niczego sobie. Można tutaj przycupnąć i odetchnąć super czystym powietrzem, nacieszyć oko. Szkoda, że muszę wracać do hotelu...





       Tuz obok Santo Stefano leży wioska Villa Margi, do której pieszo jest dosłownie kawałeczek a która ma zdecydowanie lepszą bo piaszczysta plażę. W trakcie spacerku między domami przy plaży możemy spróbować różnego rodzaju winogron, których też jest tutaj cała masa. W samej Villi niestety nie am niczego ciekawego do zwiedzenia ani obejrzenia. jeśli mamy taką możliwość warto wybrać się do Torremuzy, która jest następną w kolejności na zachód mieściną, tam można wynająć łódkę i w zasadzie wyposażeni w same okulary z rurką do nurkowania podziwiać podwodną florę i faunę zanurzając się niedaleko od brzegu. Trzeba uważać na meduzy bo jest ich tutaj też od groma. Woda jest rewelacyjna - ciepła, czysta i przejrzysta. Nieraz wypływaliśmy motorówką 30 metrów od brzegu tylko po to, żeby urządzić sobie skoki do wody. Przez ponad 70 dni nie trafiliśmy na pochmurny dzień, co też przemawia na korzyść wyspy. Ogromną atrakcją było też oglądanie mini trąb powietrznych formujących się w oddali na morzu. To zjawisko można było podziwiać praktycznie codziennie. 

      Ja odpuściłam sobie zwiedzanie Palermo oraz Cefalu z nadzieją, że kiedyś wrócę w to miejsce.
Polecam osobom, które chcą odpocząć od miejskiego zgiełku, natłoku turystów i tym, którzy nastawieni są na mniej aktywne wakacje. Ceny są takie jak wszędzie, gdzie walutą jest euro. jest tutaj kilka fajnych restauracji i otwierany pod wieczór lokal, w którym jadłam najlepsze lody w życiu. W niektórych pubach pracują lub są właścicielami Polacy :) Te miejsca są otwarte nawet w trakcie sjesty :D

      Sycylia jest niesamowita a miasto w którym pracowałam mega klimatyczne i urokliwe. Niestety nie znalazłam w okolicy noclegów w rozsądnych cenach więc w razie czego trzeba poszukać gdzieś indziej ale najlepiej wzdłuż północnego wybrzeża wtedy bez problemu dostaniemy się koleją do Cefalu czy Palermo. A może następnym razem wybiorę się wgłąb wyspy lub na południe? Zobaczymy, jeśli nadarzy się okazja to dlaczego nie. Nigdy nie zakładam z góry gdzie w tym roku wybiorę się na wakacje, wszystko zależy od ofert dostępnych na rynku. Decyzję podejmuję oczywiście pod wpływem impulsu :) Nie napiszę podsumowania do tego postu ponieważ nie płaciłam za przejazd, nocleg ani wyżywienie, z tego co wyczytałam na różnych stronach wycieczki organizowane na Sycylię nie należą do tanich. Może warto poszukać noclegu na Booking.com ale trzeba brać pod uwagę koszt wynajmu samochodu na miejscu lub podróżowania innym środkiem transportu chyba, że nastawiamy się na wakacje stacjonarne. Można się wybrać samochodem ale należy pamiętać o przeprawie promem oraz o tym, że jest to trasa długości 2200km do samej Mesyny. Ja czekałabym na okazję taniego lotu a potem szukała noclegu na bookingu. Nie zawsze lot z noclegiem można też tak pięknie zgrać. Możliwości jest kilka, zawsze można spakować namiot i jechać sprawdzonym autem z zapasowym kierowcą - to chyba najtańsza opcja a o pogodę nie musimy się martwić :) Są też pola campingowe, przecież sami z takiego korzystaliśmy w Rzymie. 

Tyle na dzisiaj, jeśli przypomną mi się jeszcze jakieś ciekawe fakty to na pewno dopiszę :D


Miłej nocki....
       








   

poniedziałek, 10 marca 2014

Karpacz



      Karpacz jest miejscem, któremu należy poświęcić zdecydowanie więcej czasu niż jeden dzień.

Zaczniemy od miejscowości. Mimo małej powierzchni jest to dość rozległe miasteczko i dojście z jednego punktu do drugiego wymaga chociaż odrobiny kondycji ze względu na dość strome podejścia. My znaleźliśmy nocleg w fajnym ustronnym miejscu ale dość wysoko. Spacer do centrum to trasa długości ok 3,5km ale dość przyjemna bo w większość wzdłuż rzeki.. W samym centrum oprócz Muzeum Zabawek niewiele się dzieje, mieliśmy natomiast dość blisko do Świątyni Wang, która jest dość ciekawą atrakcją okolicy. Samo zwiedzanie odbywa się na konkretną godzinę ze względu na liczbę turystów i jest oczywiście płatne. Płacimy za osobę dorosłą, dziecko oraz za sprzęt foto. Moim zdaniem warto zwiedzić. Muzeum zabawek jest również płatne ale są to jakieś grosze, w środku oprócz zabawek znajduje się wystawa szopek, jeśli chcecie powrócić wspomnieniami do dzieciństwa to jest to odpowiednie miejsce :)








      Wracamy na łono natury, czyli wyprawa na Śnieżkę.



      Najważniejszy punkt wyjazdu. Zdecydowaliśmy się wjechać koleją linową na Kopę i dojść na szczyt Śnieżki spacerkiem a resztę czasu spędzić na schodzeniu. Wejście z Kopy jest całkiem  lajtowe, szeroka droga, brukowane podejście na szczyt a na samej górze obserwatorium, restauracja i poczta czeska. Widoki niesamowite jednak miejsce na relaks marne ze względu na liczbę turystów i małą powierzchnię. Na pewno warto się wybrać, jest to góra również dla mniej aktywnych ze względu na łatwe podejście. 





      W drodze powrotnej zahaczyliśmy o Western City w Ścięgnach k/Karpacza i spędziliśmy
tam praktycznie cały dzień. faktycznie można poczuć klimat dzikiego zachodu i zapomnieć na chwilę o rzeczywistości. W miasteczku znajduję się fajna karczma z niedrogim jedzeniem, skorzystaliśmy więc :)
W weekendy odbywa się wiele pokazów m. in. pojedynki, pościg, obrzędy indiańskie, napad na bank. Najlepszy widok jest z balkonu knajpy :) Tutaj mam dla Was fajna stronkę informacyjną, oprócz propozycji noclegów znajdują się na niej cenniki i wszystkie atrakcje Karpacza oraz okolic.




Liczba uczestników:            2
Trasa:                                660km 
Paliwo:                              LPG
Rodz. wycieczki:                3-dniowa
Koszt całkowity:                250 PLN/os  




     

niedziela, 9 marca 2014

Góra Żar


      Niedziela... leniwy dzień czyli standardowo dodaję coś dla relaksu :)


      W Międzybrodziu Żywieckim znajduje się fajne miejsce na jednodniowy wypad. Beskid Mały nie jest dla mnie mega atrakcyjnym miejscem więc nigdy nie planowałam wyjazdu na cały weekend w te tereny. Jest to natomiast fajne miejsce dla osób aktywnie spędzających czas, wyczynowych rowerzystów czy wielbicieli sportów ekstremalnych. U podnóża góry w zeszłym stuleciu powstała szkoła szybowcowa co uczyniło to miejsce jeszcze ciekawszym. Dla mnie Góra Żar to idealne miejsce na weekendowe leniuchowanie. Prowiant i koc do torby, uśmiech na twarz i w drogę. Zaledwie 50km od domu wspaniały taras widokowy (tak ja nazywam to miejsce), na który możemy wjechać kolejką linowo-terenową lub najzwyczajniej wejść. Podejście jest strome ale krótkie więc warto się troszkę wysilić i rozgrzać mięśnie.

      Będąc już na szczycie możemy skorzystać z restauracji, zaszaleć na torze saneczkowym lub
położyć się na kocu i obserwować paralotniarzy i szybowce. Jest tam również ogromny zbiornik wodny, który widać zza płotu. Ja trafiłam na pusty więc podziwiałam betonowy basen o powierzchni 162tys m2. Możecie również wypożyczyć sobie rowery na miejscu i wybrać się na trochę trudniejszą niż po mieście przejażdżkę. Ja po całym tygodniu pracy wybrałam pełen relaks :) Wspaniały widok na Beskid Żywiecki z krainą jezior u podnóża odpręża i to mogę Wam zagwarantować. Polecam na wycieczkę jednodniową -zdecydowanie!



Uczestnicy:               2
Trasa:                       100km
rodz. wycieczki:        jednodniowa
paliwo:                      LPG
koszt całkowity:        10 PLN/os.


A NA ZAKOŃCZENIE KOLEJNA ZAGADKA PODRÓŻNICZA Z MOJEJ LISTY MARZEŃ:






   

sobota, 8 marca 2014

Dzień Kobiet


      Bycie mężatką i mamą nie przeszkadza w spełnianiu marzeń związanych np. z podróżowaniem.
Nie przeszkadza też w sprawianiu sobie małych przyjemności takich jak wyjście na imprezkę czy spotkanie z koleżankami w dzień kobiet :) Pamiętajcie o sobie w takich chwilach!!!

Życzenia od mojej idolki, ja się do nich dołączam bo są esencjonalne :)


piątek, 7 marca 2014

Wieliczka


      Kopalnia soli w Wieliczce czyli kolejny must see na mojej liście.
Bardzo długa kolejka, przynajmniej my na taką trafiliśmy, potem długie zejście schodami w głąb ziemi. Może się zakręcić w głowie :) Ceny nie są zachwycające ale jak wiadomo w Polsce za obejrzenie dobra narodowego trzeba słono zapłacić. 52 PLN, tyle trzeba zapłacić za pobyt w kopalni, bilety można nabyć również online. Musicie doliczyć koszt parkingu jeśli jesteście zmotoryzowani. My znaleźliśmy niedaleko kopalni pod małą budką z fast foodem miejsce na swój wehikuł, co ciekawe było to między dwoma płatnymi parkingami.

      Zwiedzamy prawie pół dnia, liżąc słone ściany przemieszczamy się z przewodnikiem na przód. Mijamy wiele komnat, liczne pomniki i tablice upamiętniające tamtejszych górników, nie brakuje też świętych obrazów. Podobało mi się, że wiele korytarzy wzmocnionych jest ogromnymi drewnianymi balami, nadaje to swoisty klimat kopalni. Chodzenia jest dość dużo, co należy mieć na uwadze szczególnie wybierając się na zwiedzanie z dziećmi, wiele korytarzy jest bardzo niskich. Wycieczka zrobiła na mnie ogromne wrażenie, byłam jednak bardziej ciekawa samej budowy kopalni niż tego co mówił przewodnik, chociaż niektóre fakty były naprawdę interesujące.

      Najważniejszym punktem wycieczki była oczywiście kaplica Św. Kingi wyrzeźbiona w soli.
Praktycznie wszystko zrobione było z tego kruszcu. Mam informację dla lepiej ustawionych, możecie sobie w tejże kaplicy wciąć ślub lub wyprawić jakąś inną szpanerską imprezkę i nie mówię tego złośliwie :) no może troszkę ale jest to taka moja uprzejma złośliwość :)


O! taki klimat...

      Na stronie internetowej wyczytałam, że pod ziemią czynne jest uzdrowisko ale nie ocenię ponieważ nie korzystałam z jego dóbr.
      Miejsce jest cudowne, specyficzny zapach i delikatny pyłek unoszące się w powietrzu sprawiają, że czujemy się troszkę jak w innym świecie. Owy pyłek widać nawet na powyższym zdjęciu. Jeśli mieszkacie niedaleko Krakowa lub będziecie tam przejazdem koniecznie zarezerwujcie jeden dzień na zwiedzanie Wieliczki. Jeśli wybierzemy się do kopalni rano to popołudnie możemy jeszcze wykorzystać na spacer po Krakowie. POLECAM!!!

Trasa:                  220km
Uczestnicy:          3
Paliwo:                LPG
rodz. wycieczki:   jednodniowa
Koszt całkowity:  70 PLN/os

środa, 5 marca 2014

Meander Park


      150 km od Tychów, po słowackiej stronie granicy, znajduje się mała mieścina Oravice, która słynie w zasadzie tylko z basenów termalnych. Całodzienny bilet kosztuje 80 PLN więc niezbyt dużo, porównując z polskimi termami. W skali od 1 - 10 oceniam ten ośrodek na 6 ale w zasadzie tylko dlatego, że tuż przy ośrodku znajduje się stok narciarski. Niezbyt fascynujący ale zawsze. Można sobie kupić bilet łączony ski-pass+termy i to też jest plus. Same baseny są małe i niewiele tutaj atrakcji. Okolica natomiast piękna, ja wybrałam się 11 listopada i zaskoczył nas śnieg, mnóstwo śniegu także powrót był dość ekstremalny.

Meander Park










Liczba uczestników: 3
rodz. wycieczki:       jednodniowa
Paliwo:                    LPG
Trasa:                      300km
Koszt całkowity:      110 PLN/os.



Podsumowanie wyjazdu do Włoch!!!

      W tym poście chciałabym ująć kilka ważnych informacji.

Najpierw statystyki:

- trasa - 4,000 km
- uczestników : 9
- noclegów : 15
- koszt całkowity : 900 - 1300 PLN/ os. (w zależności od potrzeb uczestników)
- straty w ludziach : 0
- straty materialne : 0
- choroby : 3x gorączka (niewiadomego pochodzenia)
- straty moralne : 0
- pojazdy : fiat mondeo sedan (benzyna), fiat punto I (LPG)


- wspomnienia : BEZCENNE

Co warto zabrać ze sobą:

- wodę mineralną niegazowaną
- suchy prowiant i suche zapasy (makaron, ryż, przyprawy, kasza, kotlety sojowe, chleb ryżowy)
- gotowe sosy w słoikach (można samemu przygotować i zapasteryzować)
- leki podstawowe (paracetamol, apap, plastry, syrop przeciwkaszlowy, spray na katar, gripex, węgiel)
- herbatę i kawę, cukier, mleko w proszku
- mały płyn do prania
- dużo odżywki do włosów (info dla dziewczyn :))
- co najmniej jedną butlę 5-cio litrową z wodą
- aparat foto i dobry humor :)

Oczywiście można kupić sobie makarony na miejscu, prawdziwie włoskie :D My nie chcieliśmy tracić czasu na zakupy. Nie byliśmy też pewni gdzie zaprowadzi nas droga więc nie mogliśmy pozwolić sobie na pusta lodówkę :) Pamiętajmy tez, że we Włoszech obowiązuje waluta euro co tym samym oznacza, że zakupy są droższe.

 Dodam kilka zdjęć typu "the best of the best"












   

wtorek, 4 marca 2014

Lido di ...


      Na północno wschodnim wybrzeżu Italii większość miejscowości zaczyna się od Lido di... w dosłownym znaczeniu lido oznacza plażę. Naszą wyprawę kończymy w czworo, jednym samochodem. Reszta wojażerów wróciła po Wenecji do Polski. Przypomnę tylko, że poza Rzymem wszystkie  noce przespaliśmy pod chmurką, w namiotach i samochodach. Chociaż w tych ostatnich to w zasadzie w wyjątkowych okolicznościach. Pierwszą nockę w Lido spędziliśmy w polu "czegoś", co jeszcze nie wyrosło przy brzoskwiniach i pomidorkach, kolejną na ścieżce polno-leśnej blisko rekreacyjnego lotniska a pozostałe na parkingu przy plaży. Na tym ostatnim spotkaliśmy nawet Polaków podróżujących w ten sam sposób co my :) Korzystaliśmy z pryszniców przy plaży, niektóre były darmowe, niektórych pilnował w nocy cieć, ale nawet on po miłej rozmowie pozwolił nam z nich skorzystać.

   Sam Adriatyk wywarł na mnie średnie wrażenie. Woda chłodniejsza niż w Śródziemnym i już nie krystalicznie czysta tylko mętna, przypominająca Bałtyk. Większe fale, przez jedną z nich ucierpiały nawet moje plecy... Piasek ma również inny kolor. Upał jednak taki sam :)

Nie trzeba odpływać daleko od plaży, żeby znaleźć się na widocznych na zdjęciu skałkach. Wystarczy zanurzyć lekko głowę żeby zobaczyć tysiące żyjątek w skorupach i bez. na skałkach można się też nieźle przysmażyć :) Tylko uwaga na fale!!!

Miasteczka na wschodnim wybrzeżu są dość ładne ale nic specjalnego. W Lido di Spinna wybraliśmy się na dłuższy spacer. Typowa turystyczna mieścina z dziesiątkami atrakcji dla dzieci. Znaleźliśmy też jedną fajną knajpkę, tam tez zatrzymaliśmy się na dłużej :)


Standardowo pizza i spaghetti. Mały basen pośrodku tworzył fajny klimat i chyba każde z nas miało ochotę do niego wskoczyć.

      Pod koniec wyjazdu liczyliśmy już grosze... Mała butla gazu do gotowania  wystarczyła...uff! Przez ostatnich kilka dni, co wieczór raczyliśmy się winem z "kranu", które można było kupić praktycznie w każdym warzywniaku, wystarczyło mieć ze sobą butelkę :) do tego oranżadka i romantyczny wieczór jak się patrzy. Delektowaliśmy się końcem wakacji... i tanim winem ze spożywczaka.




      Powoli nasza wyprawa dobiegała końca...niestety...

      Nie chciało się wracać... spaleni słońcem, bogatsi o nowe doświadczenia w podróżowaniu wciąż nienasyceni morzem i pięknymi widokami. Ten kraj zaprasza takich turystów jak my... ani razu nikt nie zwrócił nam uwagi, że śpimy "na dziko" lub że gotujemy na gazie w miejscu publicznym takim jak parkowy skwerek z ławkami.. Niczego nam nie skradziono, nikt nie został pokrzywdzony ani urażony zarówno przez tubylców jak i turystów. W każdym zakątku Włoch ludzie byli uprzejmi i weseli, co udzielało się także nam.

      Pakowaliśmy się ok 2h.. Upychaliśmy jak tylko można i daliśmy radę :) Wyszło nam to prawie tak dobrze jak przy załadowywaniu przed wojażami.
















      Maria wpadła na genialny pomysł, żeby między jednym uchwytem nad oknem a drugim rozwiesić sznurek, na którym będzie można suszyć pranie - sprawdziło się! W tym upale suszenie trwało dosłownie kilka godzin. Kreatywność rządzi! Korzystaliśmy z tego patentu przez cały wyjazd.

      Spakowani po dach ruszyliśmy w drogę. Małe zakupy lokalnych produktów i gotowi byliśmy na powrót. Gotowi ale niezbyt szczęśliwi. Czy jeszcze wyruszymy kiedyś w taką trasę? w tym samym składzie? Każdy się nad tym zastanawiał. Drobne sprzeczki i niedopowiedzenia przestały mieć znaczenie. Przygoda życia! Tak nazywam te wakacje ja... Nie wiem jak reszta, chociaż po latach nadal słyszę od niektórych, że to były najlepsze wakacje ever. Nie mogłabym sobie wymarzyć bardziej kreatywnej i pozytywnej ekipy wypadowej. także zdrowie za ten wyjazd i za tę grupę podróżników - amatorów.

      Wracaliśmy przez Austrię za dnia w związku z czym mogliśmy podziwiać piękne krajobrazy.
Im bardziej oddalaliśmy się od Włoch tym większa nostalgia nas dopadała. Szara rzeczywistość już dawała o sobie znać....chociażby sms-em z przekroczeniem każdej kolejnej granicy. Do pracy! Do szkoły! Do codzienności...




     Mam nadzieje, że każde z Was to przeczyta jeśli nie dziś to za rok....lub dziesięć lat - nieistotne, i wspomni sobie z uśmiechem na twarzy pozytywnie zakręcony wyjazd, życzę każdemu takich przeżyć!!!




SALUTE !!!

poniedziałek, 3 marca 2014

Wieczorne rozmarzanie...



      Zmieniłam tytuł Bloga, adres i będę dodawała czasami posty "spontany" jak ten teraz. Mam swoją listę marzeń. Jest to lista kilku miejsc na świecie, które muszę zobaczyć! Dzisiaj dodaję zdjęcie jednego z nich, może ktoś z Was zgadnie co to za miejsce? :)


Przepraszam też za słowotwórstwo, które czasami mimowolnie wdziera mi się na e-papier.

Miłego wieczorku...